Play by forum role play game - modern western in hot Arizona.


You are not connected. Please login or register

Biuro strażników parku i ranczo Mt. Dragoon

Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4 ... 10, 11, 12  Next

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down  Wiadomość [Strona 3 z 12]

Mistrz Gry

Mistrz Gry
First topic message reminder :

Niedaleko wejścia do parku stoi budynek w którym urzędują strażnicy oraz inni pracownicy parku krajobrazowego. Zajmują się oni nie tylko kontrolą pobliskich terenów oraz fauny i flory, ale także prowadzeniem rancza należącego do parku.
Do zadań strażników należy patrolowanie parku, prowadzenie ewidencji zwierząt oraz roślin, pilnowanie porządku oraz pomoc turystom. Co jakiś czas organizują też wycieczki (piesze i konne), lekcje w plenerze dla dzieci z pobliskiej szkoły, a także współpracują z Muzeum Historii Indian. Na ranczu pracuje także weterynarz zajmujący się zwierzyną z parku oraz hodowane są konie udostępniane wycieczkowiczom.
Każdy strażnik ma na wyposażeniu odpowiedni mundur i krótkofalówki oraz dostęp do pickupów, którymi patrolują okolicę.

Budynek jest sporych rozmiarów, lecz nie posiada piętra. Wybudowany jest z jasnej cegły, a nad szerokimi drzwiami wejściowymi wisi tablica oznajmiająca, że jest to miejsce pracy strażników parku. W środku znajduje się wielkie pomieszczenie z recepcją i poczekalnią oraz kilak gabinetów, w których pracują strażnicy robiący raporty. znajdziemy tu tez magazyn z bronią oraz innym potrzebnym sprzętem. Tam tez znajduje się tylne wyjście z budynku.

Za samym biurem wybudowano ogrodzony wybieg, a w oddali widać dwa budynki rancza - stajnie oraz niewielki dom mieszkalny, w którym pracuje weterynarz.


Liluye

Liluye
- Tak. - stwierdziła tylko. Oczywiscie, ze kogoś miała. 100 lat temu, ale co z tego. Czuła się psychicznie okropnie związana z tym miejscem.
Było nie było, zajęła to miejsce. Jakkolwiek by to nie brzmiało. I chyba nie tylko ona miała takie odczucia.
- Zajmować termin czy nie? Im szybciej będę to wiedzieć tym lepiej, musi z nami iśc dodatkowa osoba do koni.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
Dos czuła, że Liluye jakoś nie ma ochoty z nią rozmawiać. Szkoda, Dos zdążyła poczuć do niej sympatię. Jakąś.
Dziwną.
- Możesz. Za dwa dni chętnie się przejadę pod górę Glenn. Masz kogoś zaufanego na tę wycieczkę?

Liluye

Liluye
- Mam. - potwierdziła. Zaufanego do pilnowania koni. Cóż. Loco jej pewnie sam i tak nie puści na szlak, nie po tym jak zemdlała po ostatnim razie.
- Proszę się porządnie ubrać. - poradziła. - Chociaż skoro już tu byłaś to chyba nie będzie problemu.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- Spokojnie, mam odpowiedni zestaw. Nie wyjdę w góry w trampkach i koszulce - zaśmiała się. Po czym chwyciła brzeg bluzki i spojrzała po sobie.
- Hm, chociaż najlepiej wyglądam w białym trykocie i dżinsach z Wall Marta, nie sądzisz?

Liluye

Liluye
Wzruszyła ramionami, nie odpowiadając.
- Coś jeszcze? - zbliżała się pora na sprzątanie i Lil zaraz musiała się za to zabrać.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
- Nie, nic. Chyba już nic - dodała, cofając się. Chciał rozluźnić atmosferę, ale chyba się nie dało. - To co, do zobaczenia? Może i tak się pewnie wcześniej spotkamy.
Uśmiechnęła się i pomachała dłonią na pożegnanie. Przeskoczyła niezgrabnie płotek i skierowała się w stronę budynku biura, przedzierając się przez kamienista, nierówną ścieżkę.

/zt

Liluye

Liluye
- Do zobaczenia. - pożegnała się i ostrożnie odłożyła kota obok siebie na siano a sama zabrała się do sprzątania. Dwie godziny później wyszła, przebrała się i poszła na autobus.

zt

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
// 27.03.2013

Koło budynku zaczęła kręcić się niewysoka kobieta, ubrana w kurtkę przeciwdeszczową i ciężkie buty. Pomimo dobrej pogody zarzuciła jeszcze na siebie szal - wszak idą w góry, nigdy nic nie wiadomo. Na plecach miała spory plecach, wypchany po brzegi, a przy pasie zwisała latarka. Co jakiś czas przepinała ja z jednej strony paska na drugą, jakby z nudów. potem jednak zostawiła sprzęt w spokoju, skupiając się na kopaniu kamieni przed sobą.
Dos-teh-seh czekała na resztę wycieczkowiczów. 




Rozpoczynamy sesję "Wyprawa na Mt. Glenn" !
Co? Wyprawa na najwyższy szczyt gór Dragoon - górę Glenn.
Gdzie? Park krajobrazowy, w okolicach Old Whiskey
Kto? Postaci fabularnie zaproszone na sesję. Liluye Oldwood (przewodnik), Vincent Vega, Gabrielle Ramirez + NPC Dos-teh-seh i npc z parku
Coś jeszcze? Tak. Wszystkie postaci są zobowiązane do zaopatrzenia się w odpowiedni ekwipunek. Poniżej lista - jeśli ktoś nie posiada jeszcze danej rzeczy, musi ja zakupić (ceny podane w nawiasach):

  • latarka (10$)
  • w pełni wyposażona apteczka (10$)
  • płaszcz przeciwdeszczowy (10$)
  • suchy prowiant i zapas wody (5$)
  • mapa gór Dragoon (10$)
  • zapałki (1$)
  • koc (3$) - opcjonalnie
  • okulary przeciwsłoneczne (5$) - opcjonalnie

Gabrielle Ramirez-Cooper

Gabrielle Ramirez-Cooper
<---- Elmirs/Dom

Gabrielle po imprezie w barze, wlała w siebie sok pomidorowy, by móc rano wstać i padła do spania. Szybko zasnęła, więc nawet nie pomyślała o siostrze, która została z klejącym się do niej Harperem. Jak się dowie, że posunęli się dalej, to łby obojgu pourywa. Przecież Consia była jeszcze zbyt młoda...! Zdecydowanie Gabrielle powinna przestać jej matkować!

Rankiem wybudzona z ciepłego snu przez ostry dźwięk budzika, szybko zwlekła się z łóżka i poszła obudzić pod prysznicem. Dobrze, że już wszystko miała przygotowane i teraz musiała tylko ubrać się w coś ciepłego.
Z plecakiem i bronią schowaną pod kurtką, Ramirez pojawiła się pod biurem strażnika.
- Reszta zaspała? - Rzuciła ze złośliwym uśmiechem, zamiast poprzestać na standardowym dzień dobry.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
Dos odpowiedziała uśmiechem. Wyglądało na to, że nie tylko ona wstała dziś o wiele wcześniej niż powinna. Samej Dos jednak to nie przeszkadzało.
Spojrzała na zegarek.
- Jeszcze mamy czas.
Pogoda naprawdę wyglądała dobrze; w dodatku zapowiadano, że słońce utrzyma się dziś cąły dzień i nikt nie przewiduje jakiś załamań. Lecz Dorothy już dawno się nauczyła, że nie należy pokładając całej wiary w jakiekolwiek przepowiednie. Nawet jeśli były podparte nauką.
- Dalej chętna na wyścig?

Gabrielle Ramirez-Cooper

Gabrielle Ramirez-Cooper
Gabrielle podeszła do ławki, stojącej przy wejściu do biura i zsunęła plecak z ramion. Bagaż oparła o ścianę i odwróciła się do Dos. Przeszła dwa kroki ku niej i popatrzyła w niebo. Jeszcze szaro, chociaż świtało już dawno.
- Oczywiście.
Odpowiedziała z bezczelnym uśmiechem, wciskając dłonie do kieszeni. Szukała telefonu odruchowo, chociaż przecież spakowała go do plecaka. Zerknęła na niego, ale nie ruszała się z miejsca. Nie, nie napisze do siostry, by ją sprawdzić.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
Dos także zdjęła z pleców ciężki bagaż; wyglądało na to, ze jeszcze chwile poczekają na resztę, wiec po co sie męczyć. Przysiadła na ławeczce i założyła nogę na nogę.
- Uparciuch... - zaśmiała się, poprawiając sznurówki butów - oby się to tylko źle nie skończyło! Nie żebym uprawiała jakieś czarnowidztwo...

Vincent Vega

Vincent Vega
<--- dom w domyśle

Vincent nie bardzo skorzystał z awansowej imprezy Jonathana, bo dostał wezwanie. Standard! Spędził tam parę godzin, potem trochę papierologii i na tym skończył się jego dzień. Następnego zebrał potrzebne rzeczy do plecaka, z odmętów szafy wydobył treki i jakieś ciuchy lepiej nadające na wycieczkę, niż zwykle nosił. Wsiadł w auto i ruszył do parku. Drogę umilało mu zapewne OWWWR, bo to jedyne, co łapało w tej okolicy, chociaż im bliżej parku, tym sygnał był gorszy.
Dotarłszy na miejsce zaczął się rozglądać za towarzyszami, a raczej towarzyszkami podróży.
- Dzień dobry! - przywitał się, podchodząc do Dos i Gabrielle.

Liluye

Liluye
/skądś


Liluye od rana siedziała już w biurze, nad papierami wypełniając co mogła. Co jakiś czas zerkała przez okno. W końcu pojawiła się Dos, potem jeszcze kolejne dwie osoby. Czyli to wszyscy. Wstała, wyszła przed budynek i spojrzała na całą trójkę.
- Dzień dobry. Poproszę dowody, muszę spisać państwa dane. - uśmiechnęła się lekko, choć odruchowo do nich i czekała.

Gabrielle Ramirez-Cooper

Gabrielle Ramirez-Cooper
- No chyba uprawiasz.. albo jesteś po prostu pesymistką.
Gabrielle uważała siebie za realistkę, teraz pewna będąc swych umiejętności i rozwagi. Przecież nie zamierzała skakać z urwiska, tylko podążyć utartym szlakiem. Co miałoby się stać?
Pokręciła głową z rozbawieniem i dostrzegła Vegę, któremu skinęła głową na powitanie. Nawet się do niego uśmiechnęła! Następnie obróciła w stronę przewodniczki i sięgnęła do wewnętrznej kieszonki, po dowód, który kobiecie zaraz podała.

Vincent Vega

Vincent Vega
Spojrzał po kobietach, a potem przywitał kolejną Indiankę. Sądząc po mundurku, ich przewodniczkę? Zaczął grzebać w kieszeni plecaka w poszukiwaniu portfela. W końcu go znalazł i podał Liluye swój dowód.
Och, a Ramirez chyba była w dobrym nastroju! Zaskakujące!
- Jak tam wczorajsza impreza? - zagadnął więc, ciekawy co go ominęło.

Dos-teh-seh

Dos-teh-seh
Dos również pokazała Liluye dokument.
- W takim razie, jesteśmy w komplecie, prawda? - Zapytała, chociaż zdawało się, ze nikt nie dołączy jeszcze do wycieczki. Prócz może jeszcze jednego strażnika z parku...
Chwyciła swój plecak i zarzuciła go na swoje plecy. poprawiła paski i puściła oczko w stronę Gabrielle.
- Więc zaczynamy. 

Liluye wybiera szlak i kieruje wycieczkowiczów do pierwszej lokacji
\ZT DLA WSZYSTKICH - > http://www.oldwhiskey.pl/t100p30-polnocny-szlak

Connor Eastman

Connor Eastman
/pewnie z domu

Eastman przyjechał do pracy, aby odbębnić papierkową robotę. Jakie to było szczęście, że złamał prawą, bo gdyby złamał lewą to nawet nie mógłby tego zrobić. Oczywiście jednak pierwszą rzeczą to było spojrzenie na listę dyżurów i czyje nazwisko było widoczne w dniu gdy była strzelanina w opuszczonej kopalni miedzi? No oczywiście, że C. Eastman, ale to, że na kilka godzin przed akcją się z kimś wymienił to już ważne nie było. Uśmiechnął się w duchu do siebie po czym ruszył do biurka, aby podpisać kilka dokumentów. Wciąż w głowie Connora była taka myśl, aby zmienić pracę. Niby ta była fajnie i w ogóle, ale dosyć słabo płatna, może pora poszukać czegoś nowego, a może Sue będzie miał coś dla niego, trzeba popytać. Gdy już zakończył pracę na dzisiaj to pojechał stąd.

/zt

Liluye

Liluye
/z dupy

Ostatnio pracowała głównie przy koniach i tak też było dzisiaj. Miała kilka rzeczy do zrobienia więc po zameldowaniu się na miejscu zabrała się od razu do rzeczy. Wypuściła odpowiednie konie na padok, zostawiajac jednego w boksie by zabrać się do czyszczenia go a potem siodłania.
Po objechaniu pierwszego konia zgarneła z pastwiska klacz do przelonżowania co zajęło jej kolejną godzine. Potem chwila przerwy na coś do picia i następne dwa konie w trening, każdy po godzinę. Co dawało z przygotowaniami przed i rozsiodlaniem i rozczyszczeniem po trzy godizny. Wróciła coś zjeść do siodlarni, na koniec przelonżowała ostatniego konia, zostawiła jedzenie w boksach i wrocila do domu.
zt

Liluye

Liluye
/z domu
Deszcz czy nie deszcz Liluye regularnie biegała. Zwykle bardzo wcześnie rano, ze względu na to, że było wtedy chłodniej, ale dzisiaj przez deszcz trochę się ociągała. Po obudzeniu zjadła banana, wypiła herbatę z mlekiem bez laktozy, jak to ona. Ubrała się, ubrała Moirę, zabrała plecak z kanapkami, mięsem dla psa i wodą izotoniczną dla siebie i suczki. Potem przyjechała autobusem do parku. Miała na sobie strój do biegania i płaszcz przeciwdeszczowy. Moira za to tylko płaszcz. Po krótkiej rozgrzewce, którą zrobiły sobie w stajni ruszyły na trasę. Cel na dziś? Trzydzieści pięć kilometrów. Lil robiła też dłuższe, ale warunki tego dnia były trudniejsze, postanowiła więc skrócić trasę.
Na pewno chciała ominąć bokiem wioskę, dotrzeć do Dębów i strumyka. Na ręce miała zegarek pokazujący ilość przebytej trasy. Gdzieś po 1/4 zrobiły sobie przerwę. Dziesięć minut, żeby się napić i trochę odpocząć. Potem ruszyły dalej. Kolejne przerwy wypadały w połowie i w 3/4 trasy. Oczywiście obie byly całe mokre, nawet mimo peleryn.
W końcu dotarły z powrotem do rancza, całe w błocie. Lil najpierw zajęła się psem, wyczyściła ją z grubsza i osuszyła. Suczka poszła jak zwykle ułożyć się na stercie słomy w rogu stajni, gdzie miała przespać resztę dnia z przerwą na posiłek. Potem Indianka ogarnęła siebie, w biurze był prysznic więc po szybkiej kąpieli przebrała się w ciuchy do pracy, zrobiła sobie coś ciepłego do picia i poszła do stajni. Tam zajrzała do koni, przygotowała cześć jedzenia na wieczorne karmienie. Potem, z westchnięciem ciężkim stwierdziła, że na pewno nie bierze dzisiaj koni pod siodło. Wylonżuje je i cześć.
Zabrała pierwszego z koni, młodego ogierka, który dopiero zaczynał pracę wiedząc, że to będzie najcięższa przeprawa dzisiejszego dnia. I miała rację, koń dużo kombinował, a ona po godzinie była cała spocona. Poprosiła jednego z pracowników o kolejną herbatę i wzięła kolejnego konia, spokojną klacz w początku ciąży. Potem trzeci koń i przerwa na kanapki, które sobie uszykowała. Moirze dała kawał mięsa, który ta pochłonęła łapczywie. Potem usiadła razem z suczką na słomie i z zegarkiem w ręce zrobiła sobie godzinę przerwy. Zostały jej jeszcze dwa konie. Deszcz jak padał tak padał, ale piasek którym mieli wysypane ujeżdżalnię i coral dobrze chłonęły wilgoć. Pod koniec dnia usiadła jeszcze w biurze, z jakąś małą pracą papierkową i pod wieczór zebrała się do domu.

zt

Liluye

Liluye
10,04,2013

Lil korzystając z lepszej pogody wybrała się na bieganie od samego rana. Podbrzusze nadal ją bolało, ale zawzieła się i poszła biegać. Ubrała Moirę, zabrała wszystkie potrzebne rzeczy, wodę z izotonikiem dla siebie i psa.. I po dojechaniu na miejsce zrobila im małą rozgrzewkę, a potem ruszyła w trasę. Dwadzieścia kilometrów. Krócej, z powodu bólu podbrzusza. Musiała też robić wiecej przerw, ale dała radę.

11.04.2013
I znów od rana wpadła do parku, tym razem zamiast biegać pojechała na wycieczkę konno. Kolejne dwadzieścia kilometrów. Dwie przerwy w trakcie, głównie dla Moiry, bo ona z grzbietu mogła zrobić więcej. W teren wzięła trudnego ogiera, którego roznosiła energia. Suczka przezornie trzymała się od niego kawałek dalej niż od innych koni. Na szczęście dzisiaj nic ją nie bolało. Po powrocie do stajni zasiadła do papierkowej roboty, a Moira zasneła przy niej. W końcu wrócila do domu, dziś obiadek u Betty... wolałaby nie iść. Usilnie szukała jakiejś wymówki, ale nic nie znalazła.

zt

Liluye

Liluye
/z domu

Lil, mimo że miała zwolnienie przyszła do parku. Do stajni dokładniej, jak można się było spodziewać. Miała nadzieję, że weźmie jednego z koni i wsadzi na niego tyłek chociaz na ujeżdżalni, ale znajomi pracownicy popukali się w czoło i powiedzieli, że może co najwyżej popatrzeć. Usiadła więc na najniższej belce ogrodzenia z butelką jakiegoś soku i psem koło siebie i obserwowała.

Victor Romero

Victor Romero
/ początek, 15.04.2013

Nie była jedyną, która obserwowała; niedaleko, na jednej z belek, siedział Victor. Paląc papierosy, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie, oglądał jak jakaś niska dziewczyna siodła konia. On, jakby niewzruszony niczym, spoglądał po jej całym ciele, przenosząc co chwila wzrok na zwierzę.
Dopiero po kilkunastu minutach tego gapienia, obrócił głowę i zauważył Liluye.
- A pani nie jeździ? - zapytał.

Liluye

Liluye
- May! Nie dziw się, że tak się zapiera przed tym! Ciężar ciala na lewo! - rzuciła podniesionym głosem do jednej z dziewczyn. Najwyraźniej ta była tutaj uczyć się, a nie pracować.
Obróciła wzrok na Victora.
- Obecnie nie mogę - stwierdziła, krzywiąc się nieznacznie.

Victor Romero

Victor Romero
- Nie może pani, a dalej jeździ - powiedział.
Zaciągnął się papierosem.
- W myślach, w głowie. Cały czas pani o tym myśli i tka samo się męczy, jakby fizycznie ujeżdżała konia. Jakiegokolwiek.

Sponsored content


Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry  Wiadomość [Strona 3 z 12]

Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4 ... 10, 11, 12  Next

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach