27.01.2014, wczesne popołudnie
Kilka ostatnich dni, gdy miała czas, Rita ślęczała w internetach i usiłowała dowiedzieć się jak najwięcej o tych całych widzeniach, procedurach i tak dalej. Tak znowu dużo się niestety nie dowiedziała. Udało jej się natomiast złożyć podanie, jakoby była narzeczoną Lionela. Wybrała sobie nawet pierścionek zaręczynowy. Ze sztucznego złota. Najpewniej z platyny, miedzi czy innego gówna pokrytego złotą farbką, ale nie mogła wyłożyć na to więcej, jak 100 dolców. Grunt, że miał sporych rozmiarów kamyczek i się błyszczał w świetle. To była najprzyjemniejsza część tej całej farsy.
Do najmniej przyjemnej należało wpakowanie w siebie tych nieszczęsnych fiolek. Rita długo się zastanawiała, jak niby ma to zrobić. W końcu wymyśliła sobie patent i skleiła parę tych fiolek taśmą, opakowała w foliową torebkę i... No cóż, uznała, że daleko temu do prowizorycznego dildo. Bliżej do wstecznego porodu, czy coś. Jeszcze włożyć, to włożyć, ale jak się podniosła, to uznała, że to pierdoli i nie robi. Potem przypomniała sobie o obietnicy Skittlesa i z ciężkim sercem zacisnęła nogi. Wypindżyła się i drobiąc jak ostatnia kretynka, podreptała do samochodu. Ledwo dojechała, pocieszając się tylko myślą, że niedługo będzie po wszystkim.
Postarała się wyglądać w miarę luzacko, ale nie było to takie łatwe w jej sytuacji. Z duszą na ramieniu przechodziła przez kolejne korytarze, wpadając w stan przedzawałowy przy każdym postoju przy jakichś kratach.
Boże, jak wpadnie, to będzie kurwa koniec. Nawet daleko nie będą jej musieli ciągnąć do celi. Boże! Postanowiła skupić się na zdrowaśkach i ojcze nasz, które powtarzała gorliwie w myślach, ilekroć jakiś strażnik na nią spojrzał.
Daleko jeszcze do tej cholernej sali?!
Uśmiechnęła się dla niepoznaki do któregoś ze strażników i zaraz pożałowała. Po drodze przeszła pewnie jakąś drogę krzyżową (pomijając tę od chwili zapakowania sobie dragów do pochwy), podając swoje dokumenty, pisma, pozwolenie i inne pierdoły. Szybciej!