— Przejeżdżałem przez Detroit — powiedział Jools. To już mogło brzmieć źle, zważywszy na stan miasta. — Trafiłem na jedną z tych dzielnic, gdzie ludzie jeszcze próbują, tylko że nie. Wiesz, mają dość, już ten koniec z końcem wiążą i sprzedają co mogą. Swoje, nieswoje. Zdziwiłem się jak zobaczyłem starszego dziadka, który trochę wyglądał jak Cash. Facet mnie zaczepia i mówi, panie, samochód, stary, za bezcen, ja na leki potrzebuję — zaczął mówić. — A tamten, mówił dalej i wskazywał na jakąś posiadłość, ma chorą córkę, więc dom sprzeda. Patrzę, podszedłem, spojrzałem. Rozumiesz to, że domy są naprawdę za bezcen? 1200 dolarów za dom? I za samochód 900? — spojrzał na Teddy. Może był nawet przerażony tym, w jakim stanie jest to miejsce. — W każdym razie... Wziąłem, kupiłem to i mam. Miałem jeszcze kasę na naprawę, odrestaurowanie i stąd cacuszko.
Możliwe, że nawet samochód nazwał Nowym Detroitem.
— Joga — zaśmiał się, zmieniając i pas, i bieg. — Jakbym się złożył, to bym się nie rozłożył i musieliby to za mnie zrobić, jestem pewien. Zatem, wiesz, aprobuję, gratuluję — dał kciuka w górę, odrywając dłoń od kierownicy.
— Nie dziwię się w sumie. Też bym pewnie dawał w gaz. Co mieli robić w oczekiwaniu? Czytać? Toć już wtedy było to pewnie przereklamowane i głównie wczytywali się w kolorowe ulotki czy wywiady z Warholem. Dosyć kolorowo wtedy było — nie mówimy tutaj o kolorze skóry, wiadomo. — Ostatnio widziałem plakat jakiegoś komiksu, nie pamiętam, ale to te stare. Kilka kolorów na krzyż, wszystkie krzykliwe i potem mrugałem pół godziny, żeby pozbyć się wrażenia oślepienia — parsknął i wskazał na wyświetlacz.
— Trzy piosenki i będzie.