/ 26.07.2013 r., początek - wieczór
Parker nie spodziewał się telefonu od Bakera. Może nie tyle co nie spodziewał się samej rozmowy, a jedynie tematu, jaki został na początku podjęty przez szefa gangu. To, że księgowy jakoś niespecjalnie ryczał do słuchawki telefonu, rozmawiając z Bakerem, nie znaczyło od razu, że nijak zareagował na taką niezbyt przyjemną wiadomość.
Wysłuchał tego, co Sue miał do powiedzenia, mamrocząc pod nosem, co musiało świadczyć o zaniżonym humorze księgowego, który może potem i odzywał się głośniej to jednak bez szczególnego przekonania. Co jakiś czas przecierał wewnętrzne kąciki oczu, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć Liluye. Może nic? Może wszystko, może pół-prawdę i te inne ćwiartki? Pewnie musiałby wyliczyć prawdopodobieństwo, jak źle będzie czuł się z tym, że nie powie wszystkiego, aczkolwiek i do tego się nie posunął. Uznał swoje, co miał.
Pożegnał się z Bakerem, odkładając telefon na stolik i utkwił chwilowo zamyślone spojrzenie w nóżce łóżka, brodę wspierając o otwartą dłoń.
- ...kurwa mać - zaklął, przecierając tą samą dłonią twarz. Nie podobała mu się ta sytuacja, pseudo-zbieżność, o której za dużo powiedzieć nie mógł. A to, że rozpaczał w ciszy i spokoju nikogo dziwić nie powinno; przecież faceci tak mają, a nawet Will potrafi okazać jakoś swoje uczucia. Dziwnie, bo dziwnie, ale jednak.
Dobre pół godziny po tym, Parker zadecydował, że trzeba się przejechać, a potem porozmawiać z Liluye, więc wyszedł.
/zt