Play by forum role play game - modern western in hot Arizona.


You are not connected. Please login or register

Dom Williama Parkera - obecnie: Consueli Ramirez

Idź do strony : Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 25 ... 40  Next

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down  Wiadomość [Strona 11 z 40]

William Parker

William Parker
First topic message reminder :

Dom jest niewielki, wybudowany z gotowych materiałów. Ściany są wypełnione gąbką lub styropianem, nie ma tu mowy o porządnej izolacji. Dach często przecieka, w czasie upałów wewnątrz nie da się wytrzymać a klimatyzacja działa wątpliwie. Podczas chłodniejszych dni robi się naprawdę zimno i trzeba ratować się piecykiem elektrycznym.
Budynek ma tylko jedno piętro. Wewnątrz znajduje się kuchnia i łazienka oraz dwa średniej wielkości pokoje. Dom jest pomalowany na piaskowy kolor.
Na podwórku znajduje się podjazd.
+ później będzie dodatkowy opis
Od 28.05.2013 dom jest własnością Consueli Ramirez.


William Parker

William Parker
- To wtedy miej przy sobie torebkę i klucze, żeby mieć jak wejść do domu, ale też jak zapłacić - zaśmiał się.
- Dobranoc - odpowiedział i chwilę po tym, jak Lilu zniknęła, Parker się ogarniał w łazience. Sam zaś później legł się wygodnie na kanapie, coś jeszcze ogarniając w księgach, które odłożył na bok. I zasnął, o. Pewnie jednak nad ranem Parker się przebudzał.
Potem z Liluye, która uparła się z przygotowaniem śniadania, czemu Will nie zamierzał przeszkodzić, porozmawiał chwilę, odprowadził ją, a samochód jeszcze zawiózł do warsztatu.

/zt

Liluye

Liluye
/dom Betty

Lil miała nadzieję, że Will będzie w domu. Albo nie będzie. Sama nie wiedziała co by wolała. Stanęła więc przed drzwiami i chwilę się wahała nim zapukała. Czuła się dziwnie w krótkich włosach. Nieswojo.

William Parker

William Parker
/ początek

Will pewnie nie spodziewał się żadnego gościa, żadnych nowości i innych przykrości, które być może będzie dane mu usłyszeć, prócz cichego gadania o akcjach mających miejsce w Old Whiskey, bo te - nie oszukujmy się - całkiem prędko roznoszą się po tym małym miasteczku.
I fakt, mogła pomyśleć, że mężczyzny nie ma. Przesłonięte okna i początkowa cisza. Stanąwszy jednak przy drzwiach mogła usłyszeć jakąś muzykę. Zaraz jednak Will pojawił się w drzwiach, które otworzył.
- Ścięłaś włosy - powiedział na przywitanie, jako pierwsze, co zauważył. Niestety, Parker nie interesował się kulturą Indian, więc nie wiedział lub też nie przejął się tym, co to oznacza.
- Napijesz się czegoś? - spytał, jak zawsze, kiedy miał gości. Sama zaś mogła zauważyć, że Will już sobie nalał drinka, który nieco napoczęty stał na stoliku, nieopodal popielniczki i paczki papierosów.

Liluye

Liluye
Lil wyglądała gorzej niż przy ostatnim spotkaniu. Wydawało się, że jakoś już wychodzi na prostą. Teraz miała podkrążone, zaczerwienione oczy i zmęczoną twarz. Garbiła się bardziej niż zwykle.
- Tak. Alkoholu - Will już wiedział, że ona praktycznie nie pija. Poza okazyjnym np. próbowaniem kawy, którą zrobił. Albo jakąś inną okazją. Urodzinami, czy coś. Teraz za to miala wrażenie, że potrzebuje dużo alkoholu.

William Parker

William Parker
Przyjrzał się dziewczynie uważniej, nie komentując tego jak wygląda. Raczej niespecjalnie by na to zwróciła uwagę. Tak chociaż tłumaczył sobie Parker.
- No to alkohol - podsumował, idąc do kuchni. Liluye mogła swobodnie się poruszać po salonie, dostrzec kilka kartonów, nic szczególnego. Muzyka nadal w tym samym gatunku rozbrzmiewała.
Will zaraz dołączył, siadając na kanapie; wcześniej jednak postawił szklankę. I polał jej, najwidoczniej uznał, że to, co on pije, może wypić i Liluye.
- Co się stało?

Liluye

Liluye
Pierwsze co zrobiła to ściągnęła buty i usiadla. Najchętniej zwinęłaby się w kulkę i płakała, ale nie tutaj. Dlatego wyszła z domu.
Przysunęła sobie szklanke z whiskey i popatrzyła na nią. Fuj, to, co najmniej lubi. Ale czy to ważne? Podniosla ją do ust i wypiła na dwa łyki, a potem odstawiła delikatnie na blat. Może i powinna się delektować, ale nie taki miała plan!
Alkohol zapiekł w pogryzione do krwi usta, potem w przełyk i żołądek.
- Naiche nie żyje - powiedziała pustym głosem.

William Parker

William Parker
Cóż, może gdyby Will się postarał to znalazłby piwo czy coś lepszego? Skoro Liluye o nic nie prosiła więcej to Parker nie miał zamiaru się ruszyć, wygodnie mu się siedziało, w końcu był u siebie.
Kiwnął na odpowiedź dziewczyny.
- Słyszałem o tym - mruknął, ale bez większego przejęcia. - Przykro to słyszeć - stwierdził, spoglądając na nią, a potem jej nalał raz jeszcze, ani nie pocieszając, ani nie mówiąc o tym, że każdego czeka śmierć, prędzej czy później.
Ale miała chociaż szansę się wyżalić!

Liluye

Liluye
- Przyniosłam ci krawaty - siegnęła po plecak i wyciagnęła z niego torebeczkę z krawatami. I starymi i nowymi. Potem pomyślała, że zrobila muszkę dla Naiche...
Podała Williamowi paczuszkę.
- I w sumie mogę już iść. Chyba, że chcesz jechać do jakiegoś pubu w Appaloosa, dasz mi się spić, a potem wrócimy tutaj. Autobusem.

William Parker

William Parker
Wziął paczuszkę z krawatami, ale do niej nie zajrzał. Odłożył ją natomiast na bok i zamyślił się na słowa dziewczyny.
- Czemu autobusem? - spytał, jakby tylko to Parkera w tym momencie zainteresowało. Absolutnie nie wziął pod uwagi, że pił i nie powinien jechać. Chociaż tak dużo to Will nie wypił, no ale... ach, nieważne! Czekał na odpowiedź.

Liluye

Liluye
- Noo.. żebyś nie siedzial z sokiem w ręce? - spojrzała na niego pytająco.
- Chyba, że chcesz. Ale i tak piłeś - spojrzała na jego szklankę.

William Parker

William Parker
Will westchnął cicho.
- Nic nowego - oznajmił, zabierając szklanki i kierując się do kuchni. - Ale możemy się wybrać. Co prawda, byłoby wygodniej, ale wszystko w warsztacie zostawiłem - odparł, przechodząc przez salon, żeby wyłączyć wieżę, a potem skierował się do sypialni, by tam się przebrać.

Liluye

Liluye
- Dziękuję - westchnęła, wypijając kolejną szklankę na raz. A że Willa nie było w salonie to aż nią wstrząsnęło od okropności tego alkoholu.

William Parker

William Parker
Po kilku minutach Parker wyszedł z sypialni. Nie wystroił się jakoś szczególnie. Ba, przebrał się po prostu, wsuwając na tyłek spodnie dżinsowe, wygodniejsze buty. Ot, nic nadzwyczajnego.
- Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz jechałem autobusem - stwierdził z nikłym rozbawieniem, chowając portfel i telefon w odpowiednie kieszenie i poczekał aż Liluye się ogarnie, po czym wyszedł z nią, zamykając przy tym dom.

przystanek autobusowy ->

William Parker

William Parker
/ 14 V 2013 r., południe

William Parker był w trakcie wyciągania wszystkich rzeczy i segregowania ich. Na szczęście na razie nie było tego dużo, bo dopiero zaczynał kolejny dzień pakowania. Kilka kartonów było rozłożonych i złożonych w salonie, o różnej wielkości. Część wypełniona i zamknięta, inne czekają na swój moment.
A że muzyka sobie leciała w tle dosyć głośno, to Will z markerem w ręce, przeglądał ostatnie dokumentacje, nie wiedząc, że lada moment będzie miał gościa!

Maro Salinas

Maro Salinas
---> Z domu tfu przyczepy.

Wjechałem na podjazd, o dziwo nie miałem piwa pod pachą. Wcale nie dlatego że liczyłem że Will mi postawi małe piwko. Zarobiony byłem.
Zeskoczyłem z motocykla i podszedłem do drzwi. Chwilę przed nimi stałem, słuchając muzyki z wewnątrz. Hmmm może zajęty? No nic zaryzykuję, najwyżej przerwę coś bardzo ważnego.
Zapukałem, potem raz jeszcze głośniej.

William Parker

William Parker
Pukanie zawsze wychodziło Maro. W jakimkolwiek sensie, ale nikt nigdy nie narzekał, więc i William zaraz odłożył to, co trzymał w ręce i przeglądał, by zaraz podejść do drzwi.
Salinas nie zobaczył Parkera w stroju Borata czy innym, pogrążającym. Will miał na sobie tylko dres i koszulkę z logiem Świętych, którą otrzymał od Liluye.
- Maro! - rzucił niewyraźnie, bo zapomniał o pisaku w gębie, który przytrzymywał lekko zębami. - Właź - powiedział i przeszedł do kuchni, po piwo.
Przyjaciel mógł zobaczyć mały, kontrastujący ze standardowym porządkiem u księgowego, rozgardiasz. Kartony i rzeczy, mimo że ulożone odpowiednio, to jednak znajdywały się tu i ówdzie.

Maro Salinas

Maro Salinas
No to wszedłem, zamknąłem drzwi.
- Liczysz coś - zapytałem widząc długopis.
- Czy tam dłubiesz coś, gdzieś.... - uśmiechnąłem się idąc za Willem.
- Ty wracając do rozmowy z Vivy, sory za to swatanie, to takie żarty... myślałem że no w sumie jedziemy na tym samym wózku, tylko że ty jesteś przystojniejszy - potem zaśmiałem się głośno.
- Masz czas...? Przejechał byś się ze mną do Curwooda?

William Parker

William Parker
Pokręcił głową, uśmiechając się. Ale zaraz wyciągnął ten marker, który wetknął sobie za ucho. Za drugim uchem miał papierosa, a paczka cygaretek leżała na blacie w kuchni, więc podebrać można było śmiało.
- Nie, nie liczę. Pakuję i podpisuję.
Wyciągnął piwo z lodówki, jedno z nich podając przyjacielowi i wzruszył ramionami z rozbawieniem patrząc na Maro. Jednocześnie z nim zaśmiał się głośno.
- Ale ty masz gadane i to działa - komplement za komplement i napił się piwa, by zaraz lekko zmarszczyć brwi.
- A co, Curwood nie zapłacił jednak?

Maro Salinas

Maro Salinas
Upiłem łyk i odstawiłem na stół. Na słowa o gadaniu tylko się uśmiechnąłem.
- Nie bedziemy sie tu licytować co kto ma lepszego większego i w ogóle.... - dodałem z uśmiechem
- A no nie zapłacił... wiesz co mam wrażenie, że szacunek do Świętych podupadł w mieście nie uważasz?

William Parker

William Parker
- Nie ma po co i bez tego jesteśmy doskonali - zarechotał, z jakże skromnym akcentem, no ale czego się spodziewać po Parkerze! On był tylko pewny siebie, prawda?
Zastanowił się nad słowami Maro i chcąc nie chcąc (bardziej nie chcąc) musiał się z nim zgodzić.
- Albo idioci są odważniejsi i pyskaci - rzucił. - Ostatnio za dużo gmerania jest i to nie samo co kilka lat temu, a szkoda!

Maro Salinas

Maro Salinas
- no cóż taka prawda - dodałem z uśmiechem.
Potem wróciłem do tematu Świętych. Mogliśmy sobie robić tutaj jajca, żartować, ale trzeba było czasami być poważnym.
- Wiem że jest ten glina ze stanowej, wiem że trzeba być ciszej, ale nie może być tak aby każdy podskakiwał i robił co chciał - mruknąłem, sięgnąłem po piwo.
- Ubieraj się bo w dresie na motorze też poważnie nie będziesz wyglądał, weźmiemy młodego i Ramirez i pojedziemy po Billa.

William Parker

William Parker
W ich wieku to już w ogóle powaga na pełen etat powinna być, chociaż wiadomo, zaczynali swój okres kryzysu wieku średniego, hehe.
- Niestety, ale kurwa ten stanowy będzie kombinował, by udupić. Taki typ upartego osła - stwierdził, choć pewnie powinien Coopera psem nazwać, bardziej by pasowało.
- Daj mi chwilę, muszę się przedrzeć przez kartony, pakowanie jest okropne - zaśmiał się i upił porządny łyk piwa, by zaraz skierować się do sypialni i tam się przebrać.

Maro Salinas

Maro Salinas
- Ty a czemu ty się w ogóle pakujesz? - zmarszczyłem brwi, jakby dopiero teraz to do mnie dotarło.
Potem rozejrzałem się po stojących wszędzie pudłach.
- Dobra... czekam...

William Parker

William Parker
- Mam zamiar się przeprowadzić - rzucił, zanim jeszcze zniknął w kolejnym pomieszczeniu.
Długo nie trwało. Szybko się przebrał i zaraz wyszedł z sypialni już ubrany tak, że wyglądałby poważnie!
- Ale nie martw się, na razie nie opuszczam naszego miasteczka, dzielnicę tylko zmieniam - parsknął i klepnął Salinasa po ramieniu, znowu sięgając po piwo.

Maro Salinas

Maro Salinas
- Aha, to dobrze - no chcąc nie chcąc Will był dla mnie ważny. Lubiłem gościa, sporo się razem przeszło, a wspólne wypady łączą.
Nie dopiłem piwa. Wyszedłem z domu. Siadłem na motocykl.
- To co może ci pomogę z tymi pudlami, wezmę jakiś wóz z warsztatu to przewieziemy - rzuciłem do willa.
- Do warsztatu jedziemy - rzuciłem, wycofałem motocykl z podjazdu i pojechałem.

ZT x2 ---> Warsztat

Sponsored content


Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry  Wiadomość [Strona 11 z 40]

Idź do strony : Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 25 ... 40  Next

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach