Pokręciła głową wykrzywiając usta w jakimś dziwnym grymasie, który w innym wymiarze mógłby przypominać uśmiech. - Czyli płacą ci za chodzenie, bo nic więcej nie zrobisz? No chyba, że chciałbyś się spieprzyć i wszelakie pieprzenie lubisz, wtedy rzeczywiście całkiem przyjemna robota. – mruknęła pod nosem podsuwając w jego kierunku pudełko pełne donutów. Najpierw masa, potem rzeźba. Co prawda nawet Alejandra miała swoją widoczną muskulaturę, jednak ją i Connora dzieliła ogromna przepaść pod względem siły i budowy. To tak jakby porównywać początek z końcem z tym, że ten akurat początek końcem nie chciał się stawać. Taka Delgado z zanikiem szyi byłaby bardzo... specyficznym widokiem. Wystarczy, że zachowywała się jak facet i miała i tak zdecydowanie mocniej wyćwiczone ciało niż przeciętna mieszkanka miasta, zgoda? Była stricte przywiązana do swojej szyi! A teraz koniec nieśmiesznych żartów.
- Pracuję tutaj pół roku, ale już wcześniej pracowałam na komendzie. W Tijuanie, konkretnie. Widziałam wielu popaprańców w mundurach. Jednych kręci płaca, innych władza. Jednak on ich wszystkich przebił. Wolałabym go zamknąć niż z nim pracować. Byle go szybko posadzili za kratki. – zwierzyła się. Zwierzenie wybitnie wielkie nie było, ale taka wylewność zawsze pasowała, gdy osoba była obca i lepiej było szybko zweryfikować, czy nie lepiej spierdalać w podskokach. - Oby Szeryf tym razem wziął się za porządki. Pozbycie się ludzi nie pracujących z powołania było dobrym krokiem, tylko po cholerę brać jeszcze gorszych? Zresztą, on robi z tego wielką krucjatę, zamiast starać się współpracować z mieszkańcami, dla których to do kurwy nędzy policja istnieje. – nerwy ją szarpały na myśl o tym, że McConnor nie robił nic, aby mieszkańcy byli zadowoleni z reform, tylko „tak bo tak” i koniec. A dla kogo była policja jak nie dla innych? Kończy się na tym, że ludzie jej wzrokiem nóż w plecy wbijają, a była przecież niewinna. Nadal liczyła na drugi sens jego wielkiego planu, tylko ile miała czekać?