Patrick, widząc że Jonny zaczyna zwiększać odległość, przyśpieszył jeszcze bardziej i niemal wszedł w sprint. Jednak nim to się stało, swoim iwlekim cielskiem po prostu powalił mężczyznę, amortyzując się jedną ręką na jego pośladku, a drugą na plecach. Obydwoje padli na ziemię. - Komu kibicujesz? - wypalił i zaczął się podnosić z ziemi, trzymając Harpera za fraki jedną ręką. - Przywitałbyś się chociaż. Co, starych znajomych już nie poznajesz?
Jonathan niestety daleko miał do gazeli i kudłaty (zapewne zapchlony) drapieżnik go dopadł. Wydał z siebie skrzeko-pisk po czym wypuścił całe powietrze z płuc gdy wylądował na ziemi i obdrapał sobie ramiona. Oj, z tego będzie siniec. - A! Łapy przy sobie zwierzaku! - pisnął spanikowany jak łapsko chwyciło go za tyłek. Nim zdążył sam wstać, już koleś trzymał go za fraki. Nie znaczyło to, że nie będzie wierzgał. - Puszczaj mnie, Larsen! - i kopnał go w piszczel.
- Kto to do cholery jest Larsen? - to będzie długa rozmowa, nim Tyrsen zdoła go przekonać do swojego biznesu. - Przez ciebie się zmęczyłem. Ała, kurwa moja noga. Poje... dobra, koniec tego dobrego. - warknął i złapał Jonnyego za włosy, by zaraz go za nie pociągnąć do góry. - Spokój! - i puścił. Rozglądnął się i zmierzył wściekłym wzrokiem przechodni, przyglądających się im. - Już? Pogadajmy, a nie...
Jon na pewno nie jest zainteresowany biznesem Tyrsena. - Chewbacca, co mnie nie chce puścić! - wrzasnął jeszcze a przechodnie chyba mieli jego cierpienie w dupie. Co za świat! - Ał, ał, ał. - jęknął jak go chwycił za włosy - popieprzyło cię?! - złapał się za głowę. - To bolało! - popatrzył na swoje kończyny - patrz co mi zrobiłeś, dzikusie! Dawno aresztu nie widziałeś? - popatrzył na niego z całą odwagą i wsciekłością na jaką go było stać i z groźbą w oczach... niczym dzieciak co obiecuje, że zaraz pójdzie po starszego brata. - Czyli wróciłeś jednak. Słodkie drinki się znudziły?
- Obdrapałeś się po rączkach? Ojojku, mamusia ci zaraz przeczyści wacikiem. - zrobił rozczuloną minę, ale zaraz znów na niego warknął. - Popatrz na siebie. Ile ty masz lat, chłopie? - zaraz puścił całkiem mężczyznę i wytrzepał mu... miejsce w którym trzymał go za koszulkę oczywiście. - Uważasz się za dobrego człowieka? - wystrzelił ni z gruszki, ni z pietruszki. - Pomógłbyś bliźniemu w potrzebie?
- Powiedział facet co gra w jakiegoś patologicznego berka! - odciął się zdenerwowany, zawstydzony i jeszcze bardziej zdenerwowany. Gapił się na faceta jakby miał przed sobą osobę ostro niezrównoważoną z nożem w ręku... czyli w sumie jak zazwyczaj się patrzy na Tyrsena. Pytanie wybiło go z rytmu i zarmrugał kilka razy. - Co? Co to za pytanie? - zmrużył oczy - pomagam przyjaciołom.
Tyrsen odchrząknął. - Mhm... Mi nie? Gadasz o kolorowych drinkach, a nawet sobie nie wyobrażasz co się ze mną działo przez te pół roku. Zlituj się, człowieku! - popatrzył prawie słodko na Jonnyego. Prośba malowała się na twarzy tego wrednego, niezrównoważonego psychicznie jaskiniowca.
- Hm... - splótł ręce na piersi i podniósł palec wskazujący do brody udając, że się zastanawia. - Czy pomogę facetowi, który mi grozi, bije i sprowadza do ziemi jak jakiś dżok w liceum? Oczywiście że tak! - powiedział emanując wręcz sarkazmem. - Pukinij ty się w łeb. Z jakiej racji miałbym ci w czymkolwiek pomagać świrusie? - Drinki, plamy i łatwe dziewczyny? O nie, cóż za katorga. - Jonathan nie zdawał sobie sprawy, że ostatnio jedyne akcje jakie miał Tyrsen uwzględniały jego ulubionego człowieka-tęczę.
- Torturowali mnie. Przez pól roku trzymali mnie w zamknięciu, a w dodatku zwiało mi chałupę z powierzchni ziemi! Wyobrażasz to sobie?! - uniósł się i niemalże zaczął krzyczeć na bogu ducha winnego Jonnyego. - Ale nie, lepiej twierdzić że opalałem dupsko przez pół roku i nic nie robiłem! - co było historią bliższą prawdzie. - Słuchaj, potrzebuję noclegu. Póki nie zarobię na przyczepę. Masz miejsce w domu? - uspokoił i ściszył się nieco. - Mogę ci płacić, mam robotę. - popatrzył tym razem groźnie na Harpera. - Praca w rzeźni jest naprawdę ciekawa. - no po prostu przedstawił w paru krótkich wypowiedziach cały wachlarz emocji!
Zmarszczył się i naiwny Jonathan pozwolił swojej współczującej stronie się ujawnić. Ale tylko na sekundkę. - Kto cię torturował? O czym ty gadasz? Szybko mu przeszło jak Tyrsen wyskoczył z prośbą. - No chyba się pogięło - wyrwało mu się mimowolnie - Ty czasem nie masz kolegów? Wiesz, tych z którymi nosicie te same wdzianka jak jakieś czirliderki? Czemu ich nie zapytasz? Uniósł brew na jego groźne spojrzenie. - W prosektorium ciekawsza - popatrzył mu prosto w oczy. Kto jak kto ale z nich dwóch to on miał węcej doświadczenia i talentu do krojenia naczelnych, bo cholera wie, czy Tyrsena można zaliczyć do Homo sapiens.
- Kurwa, zachowujesz się jakbyś mnie nie znał! - oburzył się. - Chyba bez powodu cię nie pytam, hę? Gdybym już coś miał, to bym cię nie zaczepiał. - a opowiedzieć bajki miał zamiar, o ile Jonny go przyjmie w swe skromne progi. - Oj uwierz, o wiele ciekawsze jest krojenie ciągle żyjących stworzeń. No i ze swoich trupów nie robisz mielonych... - uśmiechnął się złośliwie.
- Bo cię nie znam! - wzniósł ręce ku niobiosom bezsilnie - Co ja o tobie wiem? Poza tym, że potrzebujesz specjalisty... właśnie! - uderzył pięścią o dłoń - może to dlatego los mi zsyła samych psychologów na drogę. Nie potrzebujesz kontaktu? Popatrzył na faceta krytycznie. "Nieprzekonany" było niedopowiedzeniem. - Dlaczego nikt z nich ci nie pomoże co? Wykupiliście połowę nieruchomości w mieście na pewno znajdziesz jakąś kanapę u swoich zamiast u koronera. - przysunął się do mężczyzny i popatrzył mu w oczy - Co ty kombinujesz Larsen? - Skąd wiesz? - uśmiechnął się krzywo - Poza tym, co za pojeb kroi żywe zwierzęta. Bestialstwo - ludzie to jedno ale biedne zwierzątka?! Przemocy wobec zwierząt mówimy stanowcze "nie"!
- Tyrsen, idioto. Opóźniony jesteś, czy co? - warknął znów. - Blah, blah, blah... Potrzebuję dachu nad głową, tyle. Co, kasa ci śmierdzi? Bo że ja, to już wiem. Zaraz ci pokażę tą twoją przemoc, przygłupie. - och, zdolności międzyludzkie na najwyższym poziomie! - Masz jakiś wolny pokój, nie?
- Tyrsen, Larsen Jeden pies - machnął ręką i dodał z uśmiechem - Patryczku. Normalnie kasa by mu nie śmierdziała, inna rzecz, że o azyl prosi go ŚWIĘTY. - A ja się pytam czemu nie ku kumpli. Co ty? Opóźniony jesteś? - przedrzeźnił kolesia - I nie mów do mnie w ten sposób jak prosisz o pomoc. Zero umiejętności międzyludzkich. Splótł ramiona na piersi i odwróćił wzrok. - Nie, nie mam - powiedział baaaardzo przekonująco.
- Hohoho, aleś zabawny. No po prostu boki zrywać! - zaśmiał się teatralnie. - Dobra, jak chcesz. - rzucił tylko i nie odzywał się więcej, nadal stojąc obok. Skrzyżował ręce na piersi. Bardzo niezręczna cisza zapanowała między nimi. Szczególnie, że Tyrsen wciąż wpatrywał się prosto w oczy Jonnyego, o ile ten wrócił wzrokiem do niego. A cisza trwała. - No dobra, stary... przepraszam. - wow, był zdolny do wypowiedzenia tego słowa. - Muszę przecież gdzieś mieszkać, myślałem że mi pomożesz, nie? - w końcu okazał także skruchę.
Jon mimo swojego niecodziennego bravado, zrobił się nieco nerwowy pod penetrującym spojrzeniem Canizasa. Przytaknął. Niezręczna cisza. - Przykro mi... Dobra. to ten... coś jeszcze? - podciągnął spodnie, bo chyba mu się osunęły jak wylądował na ziemi.
Jon też bez słowa i z miną człowieka, na którego zasadza się borsuk zrobił jeszcze kilka kroków do tyłu po czym odwrócił się i jakby nigdy nic szedł w swoją stronę mając nadzieję, że borsuk się nim znudzi.
Jednak borsuk odczekał jeszcze parę sekund, żeby Johny wyprzedził go jeszcze tych parę kroków i w końcu ruszył za nim. Po prostu. Krok w krok podążając za mężczyzną.
Po chwili udając nonszalancję Jonathan wrócił do truchtania przed siebie. W końcu musi wyrobić normę. Nie podobało mu się, że chyba dorobił się stalkera. Cholerny obdartus mógł nie wracać z tej całej Florydy. Jon załkał w duchu. Teraz ten stan będzie mu się wyłącznie kojarzył z przykrymi rzeczami... Skręcił za róg jakiegoś budynku i znacznie przyspieszył kroku gdy zniknął Tyrsenowi z oczu. Może go zgubi gdy autorka przeniesie Jona do innej lokacji.
Tyrsen zrobił dokładnie to samo i zaczął biec truchtem, bawiąc się z Johnnym w kotka i myszkę. Cholerny gnojek. Trzeba znaleźć sobie jakieś lokum. Skittles coś mówił o jakiejś kasie. W sumie tylko na to trzeba czekać...
Gabrielle wybrała się na codzienny jogging, który teraz zmienił w ucieczkę od rzeczywistości. W ucieczkę od wielkiego domu, który wydawał się taki pusty i cichy, odkąd Cooper wolał zamykać się w pokoju i "pracować". A Ramirez wściekła, nie mogła inaczej negatywnych emocji wyrzucić. Lewa, prawa, lewa, prawa... głos Madonny odbijał się echem w głowie, a Gabrielle nie oszczędzała tempa.
Noah spacerował po mieście z Ziggy Stardustem. Wpadła na Gabrielle, a nie widząc już drogi ucieczki... przywitał się. A moze to lepiej? Może w końcu jej powie co u jej siostry? Tak... z czystej przyzwoitości. Powinna wiedzieć. - Em, dobry... Gabrielle...